Mistrzostwa Świata z innej perspektywy - BiegiGorskie.pl

Mistrzostwa Świata z innej perspektywy

Każdy udział w zawodach sportowych jest nowym doświadczeniem, zawsze jest inaczej, nawet gdy z roku na rok uczestniczy się w swoim ulubionym biegu.

Występ na zagranicznej arenie jest szczególny. Tam już nie jest tak łatwo jak na narodowym podwórku, poczynając od samej logistyki, zorganizowania się, aklimatyzacji oraz całej egzotyki związanej z nowym miejscem. Przekroczenie granic państw zdecydowanie wprowadza mnie w odmienny klimat odbioru otoczenia, rzeczywistości, oraz mojej reakcji na nią. Udział w zawodach rangi światowej jest dużym sprawdzianem osobowości.

Już samo powołanie do kadry narodowej jest wyczynem i nigdy nie jest przypadkowe. U mnie jest to poprzedzone ciężką pracą. Bywa, że los wkłada nam asa w rękaw. Wystarczy go wyjąć i zagrać nim w odpowiednim momencie, bo los nagradza przygotowanych.

Dążenie do celu oraz praca nad sobą jaka jest z tym związana, doprowadziła moją osobę do miejsca, w którym spotykają się najlepsi zawodnicy świata – w tym roku w Bułgarii. Wybitni atleci, ludzie żyjący sportem, fachowcy od biegania oraz amatorzy szukający przygód poprzez piękno biegów górskich – cały miks osobowości w jednym miejscu.

p1150375
image-27446

Lądujemy w Sofii gdzie już czeka autokar, który zabierze nas do docelowej miejscowości. Spotykam drużynę Włoch, a ja od razu podchodzę do Mistrza Europy pytając jak ocenia trasę biegu pod kątem profilu zbadanego przez GPS.

Uważa, że trasa będzie łatwa i szybka. Ponad dwanaście kilometrów, półtorej tysiąca metrów w pionie, meta na wysokości pond dwa tysiące sto metrów. Jego ocena mnie nie zaskakuje, bowiem nauczyłem się, że ilu ludzi tyle różnych poglądów na tą samą rzeczywistość. Sam posiadałem swoją własną wizję tego biegu, jakże odmienną od Bernarda. Jazda autokarem przebiegła raczej w ciszy.

Z mojej strony był to element obserwacji Bułgarii, tej prawdziwej, z tej realnej strony. To nie jest kurort nad Morzem Czarnym. To kraj próbujący się rozwinąć na skale typowo europejską, jednocześnie tkwiąc w bezruchu.

Biednie oraz wiejsko w porównaniu do Polski. Nie w kontekście negatywnym, ponieważ styl życia w takich miejscach powoduje, że rodziny są prawdziwymi rodzinami, ludzie muszą się wspierać i muszą być twardzi, tacy z charakterem.

To trudne życie, które nie tak dawno dotyczyło mnie bezpośrednio w kraju, z którego pochodzę. Natomiast jeśli nie ma miedzy mieszkańcami więzi, a nacje są pomieszane (Turcy, Rumuni, Bułgarzy itd.) wtedy rejon wygląda jakby tkwił w miejscu, pozostawiony czasowi, który wszystko pochłonie i strawi.

Bez progresu, od tak, jakby czekał na coś. Co kraj to obyczaj. Kierowca z miną pokerzysty prowadzi autokar sprytnie, a na wąskiej drodze widnieje zasada: kto większy ten ma pierwszeństwo.

Docieramy do Sapareva Banya i od razu rzuca się w oczy fontanna – gejzer, wyrzucający w górę parujący strumień o zapachu ciepłych minerałów. Obok, w małym budynku znajdujemy  biuro zawodów. Wychodzę rozprostować nogi i wchłonąć powietrze z rejonów które jest przeniknięte nowymi dla mnie informacjami i doznaniami.

Jest rześko i swojsko. Krajobraz wyłaniający się nad tą miejscowością jest zdecydowanie górski. Cały kraj tak wyglądał z lotu ptaka. Stajemy na przeciwko szczytom i szukamy hipotetycznie miejsca gdzie za dwa dni będzie linia mety ustawiona dla mistrzów i reszty. Słońce zachodzi szybko, półmrok otoczył to miejsce dodatkową nutką tajemniczości.

Nie wszyscy są zadowoleni z otaczającego nas klimatu, ale to dopiero początek przygody. Zmęczeni docieramy do hotelu pokonując wijącą się, asfaltową wąską drogę, trawersującą po stromych zboczach Panchiste. Po drodze wysiada Italia, a my kwaterujemy się w hotelu nieco wyżej w lesie, wraz z Czechami i Meksykiem.

Przyjmuje nas osoba, która wprawnie rozmawia po angielsku, i jak się później okazało był to jeden z organizatorów zakwaterowania,  jedyna osoba z hotelu prócz chłopaka od nalewania kawy, która ten język zna. Tego dnia widziałem ją po raz pierwszy i ostatni.

Kolacja wegetariańska była smaczna – po całym dniu w podróży ciepły posiłek dodaje wigoru i nowej energii. Noc na wygodnym łóżku i na nietypowej wysokości nad poziomem morza – około 1400 m. n.p.m. –  minęła spokojnie.

Sobotni poranek przywitałem wraz ze wschodzącym słońcem obserwując go z granicy lasu. Był to czas pełen spokoju i ciszy. Gdzieś tam na leszczynie wiewiórka zrzuca łuski, po lesie  w pobliżu grasuje wilk, a po drugiej stronie pagórków – pewnie niedźwiedź…

I sportowcy. Biegający ludzie. Od samego rana co jakiś czas, z dowolnej strony świata ktoś wybiega ze ścieżki, przebiega drogą, rozciąga się, truchta. Teraz już wiem – ile krajów, tyle sposobów treningowych. Ktoś biega i się regeneruje, może pobudza, a może ładuje? Nie istnieje idealny model treningów – na każdego z osobna mogą działać zupełnie inne bodźce i podczas międzynarodowych spotkań można to z łatwością dostrzec.

Nasz plan dnia został wcześniej ustalony, a że jedyną rozsądną opcją przemieszczania się przed zawodami były podstawiane autokary, nie było mowy o spóźnieniu się na planowy odjazd by poznać bliżej trasę biegu. Punktualność to dobra  cecha. Jadąc przez Panchiste w kierunku wyciągu obserwujemy momenty trasy biegu, która co jakiś czas przecina asfaltową drogę. Juniorki wysiadają po drodze z trenerem i ruszają spacerem na trasę swojego biegu, która jest częścią seniorską również.

Autokar zostawia nas na granicy parku narodowego i maszerujemy w stronę wyciągu krzesełkowego by dostać się nim wyżej w góry Rila, na linię mety – ponad 2100 m. n.p.m.. Okazało się, że wyciąg jest wstrzymany bo na końcowej stacji wiatr zawiewa z prędkością ok 100 km/h. Czekamy swoje, czas płynie, a my mamy coraz go mniej na poznanie trasy bo autokary będą punktualnie po chętnych na powrót do swoich hoteli. W końcu coś zabuczało, zahuczało i lina pociągowa rozpoczęła swój okrężny przelot dźwigając krzesełka dwuosobowe wraz z nami. Pod nogami dzicz. Co jakiś czas wyłania się trasa biegu by zaraz zniknąć za zakrętem. Wokół piękne góry, rozległe i pierwotne. Nie trzeba było być bardzo spostrzegawczym by zobaczyć stromy i trudny techniczne moment trasy biegu. Jakieś półkilometrowej długości „ściana” z kamieni i z korzeni – tuż przed metą. Jeden z naszej ekipy badał trasę biegu w najprzyjemniejszy sposób – biegiem, poczynając od startu trasy juniorskiej. Spotkaliśmy go przy górnej stacji kolejki – zmarznięty ale pełen informacji o trasie.  Tego dnia było zimno, które potęgował wiatr. Podzieliliśmy się wrażeniami między sobą i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Pogoda sprawiała spory dyskomfort ponieważ było dużo chłodniej niż przez ostatnie dni, wiało, a słońce raz za razem to się chowało za chmurami, to zerkało na nas ogrzewając. Nie było czasu ani możliwości by pomaszerować wyżej w góry. Ja pozostawiłem sobie te nieznane mi widoki na koniec przygody, na czas, który będzie szczególny już po przekroczeniu linii mety.  Godzina startu zbliżała się nieubłaganie. U niektórych widać było poddenerwowanie, ja osobiście nie mogłem się doczekać startu. Byłem ciekaw swoich reakcji na tej trasie, w tych warunkach, przy takiej obsadzie biegu. Wracamy pod miejsce wysiadki z autokaru. Pytam Turka po angielsku – kiedy będzie autobus po zawodników? Odpowiada mi prawie idealną polszczyzną. Ale zaskoczenie! Od roku szlifuje polski język twierdząc, że jest bardzo łatwy. Brawo.

Po raz kolejny wracamy krętymi, wąskimi drogami do hoteli, stale analizując jutrzejszy start. Mentalnie szukam sposobu na idealne rozegranie tego biegu. Mam pomysły, wizje, a trasa wydaje się idealna pod moją nogę. Ważne by dobrze rozdysponować energią i szanować oddech, który będzie coraz krótszy względem wysokości.

img_1581
image-27447

Popołudniowy rozruch przed zawodami pozwolił mi rozpatrzyć się na minimalnym odcinku trasy biegu, jak noga się układa w takim terenie oraz jak po szybkich przebieżkach reaguję tlenowo. Wniosek: reaguję normalnie, ale nogi są ciężkie. Wniosek numer dwa: jutro będzie tylko lepiej, ważne by dobrze dziś zakończyć dzień i spędzić spokojną noc – najlepiej śpiąc…

Wieczorem, reprezentacje wszystkich krajów spotkały się na oficjalnym rozpoczęciu mistrzostw, na ceremonii otwarcia World Mountain Running Championship 2016 Sapareva Banya. Było to dużym wydarzeniem w tym rejonie. Drużyny maszerowały w pełnych składach przez miasteczko w towarzystwie oklasków i okrzyków. Ludzie wyszli na ulice by kibicować lub z czystej ciekawości. Podczas trwania ceremonii, organizator mistrzostw, swoją wypowiedź podsumował tak: „… trasa biegu jest wyzwaniem, jest wielkim wyzwaniem.”. Geyzo – maskotka Sapareva, koza górska, zatańczył z jedną z amerykanek, a wkrótce wszyscy mieli okazję poznać trochę folkloru Bułgarskiego, wraz ze smakiem swojskiego chleba.

Na kolację spożywałem swoje sprawdzone, przetransportowane drogą lotniczą dary natury. Spałem dobrze a rano zdążyłem przybić pionę juniorką które biegną dziś jako pierwsze, wiec wczas rano ruszyły na linię startu. Następnie startowały seniorki i juniorzy. Kolejno seniorzy. Rozpogodziło się na rozgrzewce którą śmiało można było realizować w strefie linii startu, będąc wcześniej zweryfikowanym jako zawodnik. Na plecy numerek, na klatę numerek z nazwiskiem, na worek z depozytem numerek. Wszystko dopracowane, dopilnowane przez organizatorów oraz zawodników. Rozgrzewka jest rytuałem – przynajmniej dla mnie.

Godzina zero się zbliża. Jako pierwszy team, który ma się ustawiać na linii startu wywołano – „Poland”. Fajnie. Kolejno wywoływane kadry narodowe stają w szeregu. Jest piękna pogoda, idealna. Za chwilę najlepsi biegacze górscy świata wystartują w zawodach które maja proste zasady – wygrywa każdy kto spróbuje swoich sił ale trofeum odbierze jeden. Mistrz. „On your marks! Go!”.

_dsc0421
image-27448

Większość zawodników wystartowała bardzo mocno. Ja zachowawczo, spokojnie gdzieś z tyłu szukałem swojego rytmu i oddechu.

Noga się kręciła, rozsądek pilnował emocje, płuca pulsowały rytmiczne, a świadomość pochłaniała to wszystko dając bardzo dużą satysfakcję. Piękna trasa.

Korzenie, kamienie, przeloty asfaltowe, ścieżki, otwarte  przestrzenie, wąskie momenty i cały czas pod górę. Oczywiście zdarzyły się dwa momenty płaskie ale na skali całej długości trasy – mało istotne. Połówka dystansu minęła szybko, ta trudniejsza technicznie i siłowo części trasy. Od tego momentu miało być lżej, ale czy było – tego nie umiem ocenić. Nastroiłem się na takie specyficzne wibracje podczas kumulacji swojej mocy, że  wszystko wokół było jak ze snu. Piękne chwile… Walka o miejsce towarzyszy mi zawsze podczas startów, wiec i tym razem dawałem z siebie dużo, mądrze rozgrywając każdy kilometr. Specyfika trasy zmieniła się na ostatnich dwóch kilometrach, a na półtorej do mety – to była prawdziwa wyrypa pod górę! I to tu dogoniłem wielu biegaczy. Wydawało mi się, że nie jeden z nich stracił zupełnie siły i wolę walki, że trasa ich pokonała. Ja byłem w żywiole, skakałem po kamieniach wyprzedzając kolejnych zawodników. Przybijam piątkę Polakom i finiszuję. Meta

Pobiegłem perfekcyjnie – tak uważam. Stoję w tłumie za linią mety trzymając w ręce swój plecak  z depozytu i płaczę. Siadam na ziemi. To moje katharsis. Oto nieuchwytna nirwana. Dziękuję w myślach wszystkim i wszystkiemu za to, iż mogłem doświadczyć takich chwil, podnoszę się i unoszę głowę. Przede mną stoi postać. Patrzę w oczy osobie, która nie dziwi się mojemu stanowi, przyjmuje od niej gratulację i idę wyżej w góry by podziwiać piękny krajobraz z częścią moich znajomych, którzy znaleźli się tu z podobnego powodu co ja – by się sprawdzić. Ja tego dokonałem i już wiem więcej o życiu – o sobie. Właśnie poprzez sport poznaję istotę istoty.

Szczegółowy opis krajobrazu jest zbędny – zapraszam w góry Rila do samodzielnego sprawdzenia. Wyniki tych zawodów mają drugorzędne znaczenie, ten tekst unika nazwisk, tabelek, czasów. Gdybym był mistrzem, to wyżej napisane zdania były by zdecydowanie inne. Gdy będę mistrzem to napiszę, a ty jak chcesz to sobie porównasz spostrzeżenia i zobaczysz jak różne mogą one być , w zależności od chwil w życiu jakie aktualnie nas dotyczą.

Nie byłem zmęczony, byłem naładowany.Wracamy do hotelu i szykujemy się na imprezę zakończeniową. Wieczorem wspólnie zawodnicy, trenerzy, kibice i inni znowu spotkali się w jednym miejscu – by świętować. Wymiany koszulek, rozmowy, posiłek, dyskoteka, masa zdjęć, śpiewy i tańce – takie pożegnanie.

W parku, przy lotnisku w Sofii robimy trening w oczekiwaniu na samolot, który zabierze nas do kraju.

Dziękuję.

dariusz-marek
image-27449

Napisane przez

Krzysztof Szwed

Jeszcze nie skomentowany

Dodaj swój komentarz

Wiadomość

*