Kartofel z solą - czyli jak przeżyć "Zamieć" - BiegiGorskie.pl

Kartofel z solą – czyli jak przeżyć „Zamieć”

Tomek:  Kolego może byśmy pojechali na ultramaraton w góry w zimie?
Paweł:  Na czym to polega?
Tomek:  A biegasz przez 24 godziny na pętli Szczyrk – Skrzyczne – Szczyrk. Można w drużynie, we dwóch. Jeden biegnie drugi odpoczywa, co Ty na to? Wygrywa ten kto przeleci najwięcej razy ( teraz z uśmiechem przyznaję, że myślałem o podium…) .
Paweł:  Głupi pomysł, tak głupi, że jestem na tak.

Więc stało się, w listopadzie tamtego roku zapisaliśmy się na „Zamieć”.

szczyrk 9
image-20179

Czym jest ten bieg? Ogólnie jest ultramaratonem górskim, który odbywa się na pętli Szczyrk ok. 500 m n.p.m. – Skrzyczne 1257 m n.p.m. – Szczyrk  ( powrót inną trasą ). Nie ma określonego dystansu, po prostu trwa przez 24 godziny non stop. Wygrywa ta para, lub indywidualny zawodnik, kto zrobi jak najwięcej pełnych kółek przed upływem czasu. Proste? Bardzo. I na tym prostota tego biegu się kończy. Kto chce walczyć o jak najlepszy wynik musi się sprężać i to bardzo, przygotować się na brak snu, powtarzaną po wielokroć ekstremalnie wymagającą trasę i nie przewidywalną zimowo – górską pogodę. Wybuchowa mieszanka mierzalnych trudności tego biegu takich jak przewyższenie ( lekko ponad 700 m w pionie na każdym ok. 14 km  kółku ) wraz z  ciągłym „stand by”, w którym muszą być zawodnicy wyznacza skalę „komfortu” Zamieci.
Zimy ani widu ani słychu w większości kraju ale Szczyrk wita nas pięknym śniegiem i lekkim mrozem.  Meldujemy się na kwaterze – schronisko młodzieżowe Hondrasik ok. 200m od startu, oglądamy półfinał Polska – reprezentacja Kataru i idziemy po pakiety. Przed odebraniem numeru startowego zostaje sprawdzone wyposażenie obowiązkowe. Trochę kręcimy się po biurze zawodów, Ola spotyka znajomych, śmiejemy się, rozmawiamy, ogólnie nic konstruktywnego. Po kolacji obmyślamy strategię, przynajmniej w przybliżeniu próbujemy przewidzieć teoretyczny czas jednej rundy i idziemy spać. Jesteśmy sami w pokoju 12 osobowym i swoje klamoty rozkładamy na wszystkich łóżkach. Za oknem ciągle sypie śnieg.

szczyrk 6
image-20180

Gdzie my postawimy ten Puchar za zwycięstwo w Zamieci…?
Nazajutrz o 10:30 mamy odprawę. Michał nie pozostawia złudzeń, na trasie jest dużo śniegu i według niego czas rundy pomiędzy 2:30 – 3 godziny będzie bardzo przyzwoity. Opisuje niebezpieczne momenty, które są dodatkowo oznaczone wielkim napisem POZOR. Trasa w ogóle jest wyśmienicie oznakowana. W nocy odblaski co 20 – 30 m nie pozwalają na najmniejsze wątpliwości co do przebiegu drogi. Dodatkowo podczas trwania zawodów wolontariusze z Pokojowego Patrolu przemierzają rundę z góry na dół i odwrotnie m.in. po to by poprawiać oznakowania zerwane przez wiatr.

szczyrk 1
image-20181

Godzina „W”, a raczej w tym przypadku godzina „Z” zbliża się nieuchronnie. Słoneczko oświetla zaśnieżony Beskid Śląski.  Na dole tego Beskidu, na małej polance pod Amfiteatrem „kilku” mniej lub bardziej nienormalnych ultrasów,  górskich łazików ekstremalnych oraz dwóch bardzo dziwnych, o głupawym zachowaniu indywiduów z Lublina szykuje się ku Górom i ku Przygodzie – jakie to piękne i romantyczne…szkoda, że takie nie będzie za 12, 15 czy 23 godziny.

szczyrk 20
image-20182

Start, o matko jestem trzeci!!! Szybko, Paweł rób zdjęcie, będzie ślad dla potomności. Hurrra udało się. Później tak już dobrze nie było, nie było źle pod górę nawet całkiem dobrze. Pod schroniskiem byłem w czołówce…niestety dla mnie zaczęły się zbiegi. Ale po kolei.

szczyrk 8
image-20183

Nie jest naszą intencją by opisywać każdy metr trasy – 3 edycja biegu ma być więc każdy będzie ją mógł poznać dokładnie, jednak z kronikarskiego obowiązku tak na szybko: pierwsze 1,5km jest w obrębie Szczyrku, trochę pod górę, trochę płaskiego aż do skrętu w las. Po tym jak udamy się w lewo można powiedzieć, że zaczął się bieg górski. Jest ostro pod górę do 2km.

szczyrk 2
image-20184

Dalej trochę pod górę, mocniej pod górę, piękny trawers pomiędzy 3 a 4km. W ogóle trasa jest bardzo widokowa, podchodzi licznymi balkonami z pięknymi widokami. Krótki zbieg doprowadza zawodników do stoku narciarskiego, który jest ogrodzony i wzdłuż tego ogrodzenia pniemy się do góry. Z miejsc, które mi zapadły w pamięci jest też krótkie zejście – takie siodełko ale z pieca na łeb na około kilometr przed schroniskiem, delikatny zbieg i jesteśmy 300 m od schronu na Skrzycznem.

szczyrk 14
image-20185

Na werandzie jest pomiar, a dzielna obsługa z największym bernardynem świata czuwa w środku przez 24 godziny tzn. psu się znudziło i na trzecim moim kółku zajmując połowę sypialni słodko spał mając gdzieś nasze zmagania. Zbiegi: temat rzeka biegów górskich, klucz do wygrywania tychże…niestety ja go nie posiadłem…Więc na początku łatwo, droga się rozwidla i lecimy w dół w prawo. Wycieczka emerytów, z której kilka Pań nie przesunie się bo one „też muszą jakoś zejść”, następnie pod pniaczkiem bacząc by nie obić głowy. Tu teren bardzo odsłonięty więc wiało mocno, miotło śniegiem i co lżejszymi zawodnikami jak chciało. Aby do lasu, wieje mniej ale stromo tak samo. Osławiony strumyk, który w ciągu dnia nie był zamarznięty i kolejny POZOR. Droga skręca ostro w prawo w dół przez las. Różne tu były metody zejścia: od drzewa do drzewa ryzykując rozkwaszenie nosa, dzidą w dół ryzykując rozbiciem nie tylko nosa lub dupozjazd ryzykując całe portki.

szczyrk 5
image-20186

Za wyjątkiem pierwszego kółka, w którym zastosowałem nie wymienioną wyżej metodę „na myśliciela” czyli koleś stoi i się zastanawia jak zejść by na dole być całym, wybrałem dupozjady. Ówże odbywał się w dwóch ślizgach tzn. po pierwszych 50 m musiałem się przesiąść do drugiej rynny i tym sposobem po 20 sekundach byłem na dole. Portki wytrzymały bez żadnej ryski. Dalej piękna w zasadzie płaska trasa. Po jednej stronie las a po drugiej góry. Zaczynają się bardziej strome zbiegi ale już nie karkołomne jak wcześniejsze.

szczyrk 13
image-20187

Pikując osiągamy strefę zmian.
Co ja zapamiętałem z pierwszej rundy: głęboki, jeszcze nie ubity śnieg – krok w bok i już noga do pół uda w śniegu, karkołomne zbiegi, na które nie miałem ( jeszcze ) pomysłu i tłok na trasie. Pierwsza tura sprowadziła mnie na ziemię, wniosła trochę niepokoju o wynik końcowy i była najwolniejsza do góry. Z wielką ulgą oddałem nasz bieg w nogi i głowę Pawła, który ruszył po dwóch godzinach i trzydziestu czterech minutach od startu zawodów.

Czas do góry: 1:29:19, w dół: 1:06:07

szczyrk 17
image-20188

Paweł: Kiedy Tomek biegał pierwszą pętlę mocno przebierałem nogami na dole myśląc „dlaczego mnie tam nie ma jeszcze”. Widok góry skąpanej w świetne słońca wzywał mnie. Kiedy wracał czekałem już zniecierpliwiony w strefie zmian. Z perspektywy dnia dzisiejszego dokładnie pamiętam cały rozkład trasy. Pierwszy kilometr – wspaniały. Praktycznie płasko. Później, aż do samego szczytu mocno pod górę. W zasadzie podejście przeplatane krótkimi momentami bieganymi. Byłem w bardziej komfortowej sytuacji niż Tomek, ponieważ startowałem jako drugi. Śnieg już był trochę wydeptany. Choć były miejsca w których wiatr przy każdym naszym okrążeniu nadążał dostarczać nowe pokłady puchu. Zdałem sobie sprawę, że porównywanie zimowego, górskiego biegu ultra do jesiennego, ulicznego maratonu czy nawet jakichkolwiek zawodów przełajowych, w których do tej pory startowałem nie ma żadnej racji bytu. Dlatego po pierwszych podejściach powiedziałem sobie, że nie mogę się frustrować faktem poruszania się z prędkością kilkunastu minut na kilometr. Na górze znalazłem się po 1 godzinie i 33 minutach. i było to moje najszybsze przemieszczenie się na górę. W plecaku miałem rzeczy które były wyposażeniem obowiązkowym. Folię NRC, bandaż, czołówkę i telefon. Nie pomyślałem, żeby zabrać ze sobą jakieś kalorie czy płyny. Efekt był taki, że na górze czułem lekki brak paliwa i mocną suchość w ustach. Przy schronisku odbiłem numer, zrobiłem dwa zdjęcia, które zmarzniętymi paluchami puściłem w obieg.

szczyrk 15
image-20189

Nie składałem kijków trekkingowych, tylko trzymając je w jednej ręce puściłem się z dół. Wtedy też zaliczyłem swój najszybszy zbieg w czasie jednej godziny i jednej sekundy (najszybsi robili go poniżej 40 minut). Zbieganie dało mi dużo radości, którą okrasiło pieczeniem w mięśniach czworogłowych oraz bólem palców u stóp. Organizator na odprawie dokładnie omówił trasę i podczas zbiegu przypominałem sobie kolejne punkty. W zasadzie wszystko idealnie się pokrywało. Skąd oni wiedzieli, że w określonym miejscu będzie wiał mocny wiatr jak będę biegł? Najtrudniejszy w moim odczuciu był stromy odcinek dosyć gęsto porośnięty drzewami. Tam, gdzie Tomek już na pierwszym okrążeniu wybrał dupozjazdy ja dzielnie walczyłem. Co prawda po 6tej wywrotce dojechałem jeszcze kawałek na tyłku odpychając się rękami. Ale większość spędziłem tym razem w pozycji godnej. Cała pierwsza pętla zajęła mi 2 godziny i 41 minut. Znowu organizator miał rację, że przy obecnych warunkach pokonanie pętli może zając około 2,5 – 3 godzin. Na szczęście miał też rację mówiąc o tym, że jedzenie będzie dobre. Kiedy zbiegłem było już szarawo, więc jasnym było, że następną turę zacznę w pełnym mroku.

Tomek:
O Przerwo, mych myśli Królowo na trasie
O ciepłym łożu, gorącym piciu i pachnącej kiełbasie
Przerwa i dobra i zła . Dobra bo ciepło, nie trzeba znowu gonić pod górę i choć na chwilę odsapnąć. A zła właśnie dlatego, że na odpoczynek jest w zasadzie mało czasu. Przybiegasz, zdejmujesz mokre ciuchy, jesz, pijesz, znowu leżysz, a jak masz niebywały fart to zaśniesz. Z objęć Morfeusza siłą wydziera Cię telefon „jestem już w schronisku, za godzinę będę” więc jeszcze chwilę leżysz ale już podświadomie wiesz, że twoja kolej się zbliża.

szczyrk 11
image-20190

Moja druga pętla to mój najszybszy podbieg, biegłem w większości sam ale parę kilometrów pod górę napędzaliśmy się razem z zawodnikiem z Gorzowa. Schronisko, dzwonię, że będę za 70 minut, Paweł odpowiada „dawaj mocno bo awansowaliśmy na 6 miejsce” Podobnie jak mój biegowy partner w plecaku mam wyposażenie obowiązkowe natomiast nie mogę odnaleźć „wyposażenia zalecanego” czyli wody. Dopijam to co ktoś zostawił w schronisku i biegnę w dół. Po drodze nikt mnie nie wyprzedził, a na dole taka sytuacja…
Paweł: Czego jesteśmy na ostatnim miejscu?

Tomek: Jak na ostatnim?
Paweł: No na ostatnim
Tomek: Ale dlaczego na ostatnim…K…a na ostatnim!!!???
Panowie z obsługi uspokajają – wszystko jest zapisywane, liczone i będzie uznane. OK, ale w duchu jestem ciągle niespokojny i myślę o tym przez całą przerwę…Ola stara się nas pocieszać…
Do góry: 1:24:39, w dół: 1:15:46

Paweł: Miało być wszystko liczone, ale wynik na tablicy mnie też zdemotywował. Do tego doszła wizja, że teraz mam dwa okrążenia w nocy i że dopiero jedna czwarta za mną (nie dopuszczałem opcji, że zrobię mniej niż 4). Na podbiegu przestałem szarpać się, tzn. próbować podbiegać i przyśpieszać. Po prostu kiedy było pod górę miarowo maszerowałem odpychając się kijkami. Efekt to zameldowanie się na górze o minutę szybciej niż ostatnio !!!
Śnieg był bardziej ubity, a trasa cokolwiek znana. Tym razem wszedłem do schroniska napić się i wciągnąć batona. Zbieg bez szarpania się. Osiem minut wolniej niż w pierwszej turze. Kije złożyłem i schowałem do plecaka. Jakoś wygodniej mi bez nich pędząc w dół. No dobra, przesuwając się w dół. Za drugim razem już wiem jak radzić sobie ze strumieniem i zaliczam więcej dupoślizgów. Na tym okrążeniu chyba najmocniej dał mi się we znaki wiatr. Wiec pierwsza rzecz, której zacząłem szukać w naszej bazie to kominiarka. Oczywiście po tym jak zjadłem fantastyczny makaron z białym serem, cynamonem i cukrem, a następnie ziemniaki z masłem i solą. Mniam.
Do góry: 1:32:56, w dół: 1:08:36.

Tomek: Trzecia runda. Wybiegam ok. 23. Na trasie jest już zdecydowanie luźniej, w samotności cieszę się górami. Po wyjściu z lasu odwracam się i widzę miliony światełek miast i miasteczek śląskich, a gdy spojrzę na górę pojedyncze punkty czołówek zdradzają obecność podobnych do mnie.

szczyrk 12
image-20191

Z mgły wyłania się światło schroniska, wchodzę do środka. Tym razem upewniam się kilka razy czy odnotowali moje wejście, dzwonię do Pawła, którego wyrwałem ze snu i lecę w dół. Zmiana, przybijamy piątki i już jestem wolny. Idziemy z Olą coś zjeść. A wybór jest przedni: napoje ciepłe i zimne, czekolada, makarony, gulasze, no i król menu: kartofel z solą. Jeżeli byłaby konkurencja kto zjadł najwięcej ziemniaków bylibyśmy zdecydowanie najlepsi, Paweł zjadł co najmniej 5 kg, a i ja niewiele mniej…pycha. Wszystko podawane przez dzielnych wolontariuszy z Pokojowego Patrolu – dzięki bardzo za to. Najedzony wlokę się z Olą do naszego Hondrasika. Tam rytuał się powtarza i zanim się obejrzałem już byłem w strefie zmian oczekując na swoją czwartą i zarazem ostatnią rundę.
Do góry: 1:27:27, w dół: 1:12:50

Tymczasem Paweł: Trzecia pętelka byłą dla mnie zdecydowanie najcięższa. Mentalnie przede wszystkim. Na początku miałem ciężkawy brzuch. Ale jedzenie tak mi smakowało i miałem wrażenie, że tak bardzo go potrzebuje. Przed udało mi się też dobrą godzinkę przespać. Przede wszystkim dzięki Oli, która była dla mnie nieocenioną pomocą. Psychiczną i techniczną. To pierwsze wiedziałem, że ktoś czeka. Po drugie ktoś podawał mi talerz z ziemniakami, rozwieszał mokre ubrania, gasił światło w pokoju. Kiedy przybiliśmy z Tomkiem piątkę z strefie zmian powiedział mi, żebym się nie śpieszył bo i tak na dziewiątą rundę nie wystarczy nam czasu. Nie chciałem za bardzo odpuszczać, ale po trzecim kilometrze zalały mnie jakieś zimne poty. Nie znałem dotychczas tego uczucia. A nie lubię rzeczy których nie znam, bo nie wiem wtedy co będzie się działo dalej. A koniec przewidywalności to podważenie pewności siebie. Mówię oczywiście o zawodach. Zmieniłem podejście. Postanowiłem cieszyć się górami w nocy. Zdarzało mi się zatrzymywać, gasić czołówkę i chłonąć ciszę, wiatr. Popatrzeć na światła Szczyrku przez wibrujące powietrze czy starać się przyporządkować drzewno-śnieżnym bałwanom formy znajomych kształtów. Jest w górach coś magicznego w nocy. Kiedy zatrzasnąłem za sobą drzwi schroniska usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Ola: „Co jest? Martwimy się”. Droga pod górę zajęła mi dwie godziny. Nic dziwnego. W schronisku zdjąłem kominiarkę, czapkę, rękawiczki i wyciągnąłem się na fotelu przy kominku z bidonem z zimnym izotonikiem i chałwą w drugiej dłoni. Dla takich chwil warto żyć. Nie będę podawał czasu w górę i w dół. Całość zajęła mi 3 godziny i 10 minut. Czułem zmęczenie, ból i jednocześnie zazdrość. Bo Tomek wyruszał na okrążenie zaliczające wschód słońca.

Tomek: Planowo czwarta runda miała nie być ostatnią ale życie zweryfikowało i jest to mój ostatni raz na tej Zamieci. Przede mną startuje zawodnik z ekipy, która zajęła 2 miejsce. Za punkt honoru stawiam sobie, że go nie odpuszczę pod górę i tak też zrobiłem trzymałem się go za wszelką ceną. Chłopak na pewno bieg wolniej niż wcześniej ale w miarę mocno dawał do góry parę razy oglądając się kto tak przez całą trasę świeci mu pod nogi. Mijamy się przy schronisku, krzyknął tylko coś w stylu: siła, siła i poleciał na złamanie karku. Wchodzę do schroniska, odhaczam się, jem chałwę, popijam wodą. Zamieniał kilka słów z innymi zawodnikami, żegnam się z ekipą i w dół. Nie bardzo mi się śpieszy, chcę zobaczyć wschód słońca w górach, więc raczej schodzę niż zbiegam i czekam na spektakl. Pomarańczowa łuna coraz śmielej wychodzi zza horyzontu i jest wreszcie, promienie słoneczne rozlewają się po górach. Stoję i się gapię, szkoda że nie mam lustrzanki…wyciągam komórkę i próbuję coś utrwalić.

szczyrk 4
image-20192

Biegną krok za krokiem, kilku zawodników mnie mija ale to już dla mnie nie ma znaczenia i tak nie wyrobimy się z 9 kółkiem. Przybijam piątki z Pawłem i Olą, która postanowiła mu towarzyszyć na tych ostatnich kilometrach, miłe słowo na drogę i idę jeść.
Do góry: 1:29:25, w dół: 1:35:19

Paweł: Każde z okrążeń było innym przeżyciem. Wiązało się z jakimiś innymi trudnościami, przeżyciami i okolicznościami przyrody. Na czwarte ruszałem około godziny 7 rano. Towarzyszyły mi promienie słońca odbijane od śniegu i Ola. Przebrała się w ciuchy biegowe i wyruszyła ze mną. Biegła bardzo lekko i na początku dopadała mnie złość, że ja już tak nie mogę, że człapię i ciągnę nogę za nogą. Wiedziałem, że praktycznie całą noc nie spała. Lepszym rozwiązaniem dla mojej głowy okazało się zestawienie, w którym ja biegłem/szedłem pierwszy.
Mięliśmy mnóstwo czasu. Jednak za mało na to, żeby ktoś z nas mógł zrobić kolejną rundę. Wiec klimat stał się bardziej wędrówkowy niż wyścigowy. Wiar ustał całkowicie. Po ubitym śniegu poruszało się komfortowo w porównaniu do poprzednich kółek. Niebo słoneczne, mocno niebieskie (wiem, nie znam się na kolorach), wspaniale podkreślające biel śniegu.
Był czas na wciągnięcie zamarzniętego batona na górze i na zdjęcia.

szczyrk 16
image-20193

Na werandzie przy Schronisku

Zbiegając zastanawialiśmy się czy będziemy mogli obudzić Tomka. Nic z tych rzeczy. Piękny, umyty i przebrany w cywilne ciuchy czekał na nas przy mostku.

szczyrk 21
image-20194

Kilkaset metrów przed metą. Wspólnie truchtając przekroczyliśmy jej linię. Po raz ostatni. Przynajmniej w tym roku.

 

szczyrk 24
image-20195

Koniec…
Czas od góry: 1:46:30, czas w dół: 1:09:08.

szczyrk 25
image-20196

Z Organizatorami (kot nie zalicza się do nich)

PODSUMOWANIE
Przebiegliśmy razem 8 kółek – po 4 na każdego, co dało: 108km i prawie 6000 m w pionie. Wynik średni, miejsce również średnie bo 9 na 16 męskich ekip. Maksymalnie mogliśmy wcisnąć jeszcze jedno ale chyba zabrakło zdecydowania…więc mały niedosyt jest. Impreza super, organizacja, trasa, pogoda, zawodnicy jak i organizatorzy i wolontariusze wszystko złożyło się na niepowtarzalne chwile w Beskidzie Śląskim i za to Wam wszystkim bardzo dziękujemy!!! Daliśmy z siebie dużo, nie robiliśmy przerw, ciągle byliśmy w gotowości więc z czasem poziom zadowolenia z zawodów będzie coraz większy i być może wrócimy w następnym roku bogatsi o doświadczenia.
SPRZĘT
Obaj korzystaliśmy m.in. z bielizny termicznej ( każde ze swojej ), rękawiczek, skarpet, czapki oraz komina.

Tomek: moje wrażenia były na początku mieszane tzn. fajnie, że ktoś robi kolorowe rzeczy do biegania, bo przecież to taki wesoły sport ale z drugiej strony trochę nie dowierzałem w ich jakość. Ot fajny sprzęt na wiosnę, lato i ciepłą jesień ale czy sprawdzi się zimą i to jeszcze w górach? Szczerze wątpiłem. Więc szukałem wiatru w polu.
Koszulka termiczna:  po prostu super. Było mi w niej idealnie, szybko odprowadza wilgoć, ładnie trzyma termikę ciała, nie podciąga się na plecach. Materiał z którego jest zrobiona jest bardzo przyjemny w dotyku, nie podrażnia podczas biegania. Koszulka co prawda nie ma membrany Windstopperowej ani nie jest z wełny merino czy z innego barana ale na huraganowych wiatrach czułem się komfortowo. Nie przewiewało mnie choć byłem ubrany tylko w tę koszulkę i bluzę biegową – też bez żadnej membrany przeciwwietrznej. Moja ocena 5/5.
Getry termiczne: taki sam materiał jak koszulka i  te same plusy. Koszulka jak i getry wykonane z materiału o bardzo gęstym splocie ( nie rozdzielał się on pod palcami podczas dotyku ja bym go nazwałem „bardzo mięsistym” ). Moja ocena 5/5.
Rękawiczki: zrobione z Polartecu, o wyglądzie łapawic z odsłanianą częścią na palce. Bardzo ciepłe, pod górę aż za bardzo trzeba było odsłaniać palce. Z góry i na wietrze bardzo komfortowe, pomimo kilkukrotnego zanurzenia z śniegu nie przemokły – materiał jest naprawdę bardzo gruby. Rękawice na bardzo solidne mrozy. Moja ocena 5/5.
Skarpety: wysokie , do kolan, skarpety narciarskie. Dobrze się sprawiły, buty mnie w nich nie obtarły, skarpety nie zsuwały się, nie cisnęły, nie przegrzałem się w nich ani nie było mi zimno. Moja ocena 4/5.
Czapka i komin: fajne kolorowe mogą się podobać.
Komin: wg mnie jakby lepszy i cieplejszy niż czapka. Bardzo obszerny może służyć jako buff, czapka, opaska, co szczuplejsi mogą go nawet wciągnąć na klatę. Dla mnie troszeczkę za obszerny i tu i ówdzie dyndał i sterczał. Moja ocena komina: 4/5.
Czapka:  zdecydowałem się na nią tylko na pierwszej rundzie, trochę mnie w niej przewiewało, więc na kolejnych zamieniłem ją na windstoppera. Jeżeli komin był zbyt obszerny to czapka jak dla mnie była zbyt skąpa ( ciśnie mnie gdy nosze okulary ). Moim zdaniem świetnie się nadaję na wiosnę i jesień zaś w zimą w górach tylko przy bardzo sprzyjającej pogodzie. Moja ocena czapki: 3,5/5.
Buty: o nich już pisałem sporo, sporo dobrego. Po Zamieci mogę tylko to podtrzymać. Świetnie trzymanie, bardzo dobra termika i jakość wykonania zapewniły mi bardzo dużo spokoju podczas całych zawodów. Niestety buty nie nadrobią za mnie braku techniki zbiegania i wielu zawodników z gorszymi trzewikami dawało rade lepiej ode mnie na zbiegach ale powtarzam to nie wina obuwia tylko mojej marnej techniki w stromym terenie. Moja ocena: 5/5.

Paweł: Przychylam się do Tomka oceny dla ubrań. Bielizna (góra plus dół) 5/5 i rękawice 5/5. W tych ostatnich bardzo podoba mi się patent regulowania ciepła przez możliwość uchylania końca znajdującego się na czterech palcach. Skarpetkom daje również 5/5. Ciepłe, miękkie i zero obtarć mimo wiecznie mokrych butów. Komin nie był dla mnie zbyt obszerny, ale nosiłem go w inny sposób niż Tomasz. Tzn. składałem go w pół i dopiero zakładałem. Czapka nie zdała egzaminu jako jedyne nakrycie głowy przy tych temperaturach, podobnie jak nakrycie głowy dostarczone przez organizatora. Ale przy założeniu jej na kominiarkę było ok. Trzy pętle pokonałem w markowych butach, a jedną w starych , z powkręcanymi blachowkrętami. I jedne i drugie świetnie się sprawiły.

PODZIĘKOWANIA TOMEK:
Dla Mojej Kochanej Żony, która miała wiele wcieleń raz była św. Mikołajem, później coś podłożyła pod choinką bez Jej pomocy nie miałbym wielu rzeczy, które mi tak świetnie służyły podczas biegu. W następnym wcieleniu była Kucharką, a na samym końcu zadzwoniła do mnie po drugiej pętli i powiedziała żebym się wziął w garść i biegał póki mam siły.
Dla Kochanej Mamusi za najlepsze naleśniki świata i za cierpliwość do mnie.
Dla Oli za to, że była, pomagała, troszczyła się o nas, martwiła się i ciągle uśmiechała. Wielki buziak i wielkie dzięki za to!
Wszystkim wspierającym i obserwującym na żywo: Karolowi, Darkowi i Rafałowi.
Last but not least czyli Paweł mój Zamieciowy Partner. Za to, że dał się namówić, był równorzędnym kompanem podczas 24 godzin, wytrwał nawet w trakcie się cieszył. Bez Niego nie byłoby tego wyniku, dzięki.

PODZIĘKOWANIA PAWEŁ:
Oli za to, że była przez całe 24 godziny w stanie gotowości. Za wycieranie nosa i rozwieszanie śmierdzących skarpet.
Tomaszowi za to, że wymyślił tą piękną przygodę i towarzyszył mi w niej niestrudzenie.
Kasi za makaron, którego ostatnią porcję zjadłem dziś na śniadanie.
Panu Wojtkowi Izbickiemu za naiwną wiarę w to, że warto nas wesprzeć sprzętowo. Wielkie ukłony.
Wszystkim, którzy kibicowali i dali mi wsparcie nie tylko na odległość: Włochaty, Witold, Agnieszka (best sis ever)&Michał, Michał&Olga (4drugs), Jaro&Aga, Ader, Justyna&crew, Adam&Paula, Gośka, Maciej Sz,, Piotr M. i moi rodzice.

szczyrk 7
image-20197

TomekM

Link do bloga:
http://insanerun.blogspot.com/2015/02/kartofel-z-sola.html?m=1

Napisane przez

Krzysztof Szwed

Jeszcze nie skomentowany

Dodaj swój komentarz

Wiadomość

*