Chaszczok – Bieg Na Babią Górę

Wiało od samego rana w Zawoji Widły. Przed dziewiątą rano nadciągnęły ciemne, deszczowe chmury. Gdzieś tam wyżej widać tajemniczy, najwyższy punkt – wierzchołek góry oraz jej trójkątny obwód który jak zwykle, był zasypany śniegiem. Obok kilka troszkę niższych szczytów, ale tylko ten jeden się wyróżnia – czuć bijącą od niego wielką potęgę – potęgę natury. Diablak.

Na sam szczyt Babiej Góry (1725 m n.p.m.) wniesiono najpierw medale, później bramkę z napisem „meta” oraz depozyty. Chaszczoki tym razem podnieśli poprzeczkę bardzo wysoko.

Mocno zapowiadany Bieg na Babią Górę był wielką niewiadomą. Pogoda w tym miejscu jest kapryśna, zmienia się szybciej niż w Tatrach.

Ponad dziesięć kilometrów trasy biegu z przewyższeniem ponad 1200 metrów, gdzie ostatnie kilometry to prawdziwy sprawdzian dla człowieka – wspinaczka w ekstremalnie trudnych warunkach i bardzo ciężkim terenie.

Więc dlaczego lista startowa wypełniła się w takim błyskawicznym tempie? Po co komu taki wysiłek? Odpowiedź na to jest taka: sentyment do piękna tego nieokiełznanego szczytu. Wyzwanie. Sprawdzenie siebie. Przełamanie i skrucha.

Oraz walka o miejsce które zostanie podwójnie nagrodzone w punktacji Ligi Biegów Górskich, gdzie już jest naprawdę ciasno.

Taką rozrywkę przygotowała nam w sobotni poranek ekipa sygnowana logiem Chaszczok. Od samego rana był ruch w biurze zawodów umieszczonym w Domu Wczasowym „Diablak”, odbieranie numerów i pakowanie depozytów wielkości nie przekraczającej 15×25 centymetrów. W plecakach wniesiono je na szczyt a że czasu na to było mało , ekipa musiała się sprężać (każdy plecak po 25kg). Trochę pokropiło ale w zasadzie pogoda się  „uspokoiła” , przynajmniej tu na dole, u podnóża góry. Trzeba było indywidualnie przemyśleć kwestię „mundurka” startowego bo różnica temperatury mogła być ogromna między startem a metą. Przegrzać się, czy zmarznąć?

Po krótkiej odprawie nastąpił start o godzinie dziesiątej. Początek asfaltem, zakręt jeden , drugi i czas na podbiegi w trudniejszym terenie. Czołówka już pędzi ostro pod górę. Strome, krótsze oraz dłuższe „ściany” , trochę zbiegów, zamknięty teren. Ziemia, kamienie i schody.

Z kilometra na kilometr jest coraz ciężej, i cieplej.

Najszybsi po około trzydziestu minutach minęli punkt z wodą umieszczony koło schroniska Markowe Szczawiny i od tego momentu trudność trasy miała zweryfikować jakość oraz samozaparcie startujących biegaczy.

Zawodnicy już byli rozciągnięci gdy nagle jeden podbieg spowodował to, że można było zobaczyć sznurek ciężko pracujących biegaczy z całej czołówki , biegnących po kamieniach  stromo górę.

Czy ktoś jeszcze biegnie, czy już maszeruje? Po wybiegnięciu z za kosodrzewiny pojawił się po lewej stronie szczyt z metą oraz bardzo zimny i mocny wiatr, dosłownie spychający z trasy biegu. Ciężko było biec, ciężko było się utrzymać na nogach. Coraz zimniej ale już meta blisko.

Element trasy tuż pod samą metą to  podchodzenie po ogromnych głazach, szlakiem obranym przez własną wyobraźnię. Meta, szybki odbiór depozytu i z powrotem w dół, do parkingu na którym ma czeka bus kursujący do biura zawodów. Raczej nie było czasu na podziwianie widoków, za zimno. .

Ostatnie odcinki trasy to prawdziwa męka. Babia Góra zweryfikowała, upokorzyła, i nagrodziła. Nikt się nie spodziewał że tą trasę jest się w stanie „złamać” poniżej godziny. Udało się.

FENOMENALNY Daniel Wosik pokonał trasę z czasem 58:37 sekund ! Zostawił za plecami czołówkę biegaczy górskich.

Izabela Zatorska ścigała się o złoto z Anną Celińską. W pewnym momencie panie się przetasowały ale bardzo mocna Iza pociągnęła ostatnie podbiegi na tyle energicznie że wygrała bieg.

Wielki szacunek dla uczestników tego ryzykownego biegu. Było naprawdę ciężko i na pewno warto. Mimo ciężkiej trasy i warunków które panowały na wysokości 1725 m n.p.m. – zadowolenie i satysfakcja.

Przygotowanie informacji co do biegu, opisanie trasy, oznaczenie jej oraz sprawne działanie w każdej kwestii związanej z organizacją tego biegu , udowodniły że Chaszczoki potrafią się „bawić” w to co robią.

Wielkie gratulacje. Warto tyle energii i wysiłku włożyć w zorganizowanie takiej imprezy. Na terenie Domu Wczasowego Diablak odbywał się również festiwal – Babiogórska Jesień, na którym można było się zrelaksować po ciężkim dniu wśród klimatów tutejszego regionu.

Tekst: Dariusz Marek

Zdjęcia – Danuta Stec

Post navigation

5 komentarzy

  • Końcówka była taka, że szło zapaść w hipotermię jak to świstaki czynią jesienią. Wierzę że niejeden przypłacił przeziębieniem szok termiczny na szczycie (jednostajny lodowaty wiatr 70 km/h) – spadek temperatury odczuwalnej o kilkanaście stopni w chwili wybiegnięcia na nawietrzną, w stanie maksymalnego rozgrzania mięśni – oj, bolało. Świetnie, że organizator wyświetlił w biurze zawodów informację o panujących na szczycie warunkach, mnie to uratowało bo wiedziałem że trzeba wziąć wełnę ze sobą. Wszyscy zmieścili się w dwóch godzinach! Mało jest takich biegów, gdzie nikt nie trafia z przypadku – takie są najlepsze i dlatego bieg na Babią to impreza, na którą warto przyjechać.

    Organizacyjnie było super, z jednym moim zastrzeżeniem. Punkt poboru wody na Markowych Szczawinach – dwie dziewczyny podają wodę, trzecia troszkę dalej zbiera kubki. Ale do czego ma zbierać? Zabrakło tam zwyczajnych worków na śmieci, plastikowe kubeczki lądowały na ziemi gdy brakło miejsca w dłoniach, skąd przy każdym kolejnym podmuchu wędrowały za daleko. Zabrakło kolejnej osoby do bieżącego sprzątania kubeczków z ziemi, które przy tym wietrze niedługo gościły na klepisku przed schroniskiem. Szkoda, że żaden turysta obserwujący zawody nie poderwał zacnego siedzenia na ten bulwersujący widok – przynajmniej w czasie kiedy mijałem schronisko, sprawa była kryzysowa.

  • Po raz pierwszy brałem udział w biegu górskim. A i w ogóle był to mój pierwszy start w tym roku (bo choroby i kontuzje). Myślałem, że będzie gorzej a nie było źle tak wcale 🙂 Im wyżej i dalej tym lepiej się czułem, bo na początku to trochę niepotrzebnego napięcia psychicznego czułem: nie znam tego rejonu, nie wiedziałem, jak rozplanować siły, czy w ogóle dam radę itp. Dopiero jak ujrzałem Markowe Szczawiny wiedziałem, że jest dobrze, a na grzbiecie – choć wiało – zaczynałem żałować, że szczyt już niedaleko, bo miałem jeszcze zapas mocy:) Koniec końców ukończyłem w 1h27m, czyli w połowie stawki. Myślę, że jak na osobę z nizin, która przez ostatnie trzy miesiące prawie nie biegała, całkiem nieźle. W każdym razie spodobały mi się biegi górskie. Organizacyjnie – wszystko w porządku. Medal fajny, będzie chyba drugi lub trzeci, którego nie mam zamiaru wyrzucić;)

  • Jestem totalnym amatorem i juz po 50-ten bieg to byl dla mnie wielki sprawdzian ,,sily ducha,,i wygralem -98 miejsce nie jest ujma na honorze-jeden blad zlekcewarzylem ostrzerzenie o zlej pogodzie na szczycie i stracilem szanse na zajecie lepszego miejsca.Zimno i wiatr ,,zabijaly,,resztki sil.Organizacyjnie-dla mnie super!Wielki szacun dla wszystkich ktorzy bieg ukonczyli!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jeśli podoba Ci się ten post, być może spodobają Ci się także te